Niemal przez cały ostatni miesiąc walczyliśmy z zapaleniem
płuc Pana Wojtka. W ramach tej walki zwizytowaliśmy nawet na tydzień szpital. Na
szczęście diabeł (szpital czyli) nie był taki straszny. Muszę zaznaczyć, że nie
do końca wiedziałam czego się spodziewać, bo nigdy żadne z naszych dzieci nie
było w szpitalu. Niemniej jednak Pan Wojtek jest już zdrowy, życie wróciło do
ustalonego rytmu, a oba lniane sweterki zostały w końcu ukończone.
I wyszły nawet całkiem, całkiem. Jedynym drobnym
niedociągnięciem w obu przypadkach jest to, że z uwagi na tendencję do
rozwlekania się lnianych dzianin, zrobiłam je rozmiarowo „na styk”, a nawet
delikatnie przyciasne i przykrótkie. Mam jednak nadzieję, że w trakcie
użytkowania i prania nieco się poluzują ;) A jeśli nie, to trzeba będzie wprowadzić
w życie plan B, czyli wziąć się trochę w ryzy (co zresztą tak czy inaczej się
przyda) ;)
Jeden ze sweterków miał już nawet chrzest bojowy i muszę przyznać,
że sprawdził się bardzo dobrze. A oto i on.
I jeszcze kilka szczegółów…
Kolory lnu fantastycznie zgrały się z winogronami. Mamy jak
co roku klęskę urodzaju, a ptaki – mimo szczerych chęci i intensywnych działań –
same nie dają rady. Pomogłam im nieco przerabiając dwa uczciwe wiadra winogron
na sok. I to były już naprawdę ostatnie przetwory, które zrobiłam w tym roku.
Daję słowo ;)
A, i jeszcze
dane techniczne:
Wzór: z
głowy; konstrukcja jest taka, że tył może być równie dobrze przodem
Druty: 2,5
Włóczka: Lenka,
podwójna nitka (Włóczki Warmii)
Czas: 2
miesiące ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie dla spamu.
To moje podwórko.