Tematem
przewodnim wpisu jest fakt, że życie rękodzielnika amatora nie składa się z
samych sukcesów, a wręcz przeciwnie. No, przynajmniej w moim wypadku...
Kiedy
zobaczyłam
ten sweter na blogu
Swetry Doroty to nie było innej opcji. Musiałam
taki mieć. Tak zupełnie
przypadkiem
miałam trochę odpowiedniej czesanki.
Czesanka
była farbowana jeszcze jesienią, a dwa pasma zostały przefarbowane po
wcześniejszych eksperymentach, których efektem była zabójcza ilość koloru żółtego. Do farbowania używałam m.in. owoców bzu czarnego, czarnej porzeczki, wrotycza, rumianu, aksamitki i kory kruszyny.
Wraz ze
wzrostem pożądania swetra przyrastało też przędzy na szpulce kołowrotka. Uprząd
pozostał w formie pojedynczej nitki.
Uprzędziony
singiel do pary dostał dropsową Karismę w kolorze szarym. I wtedy zaczęła się
zabawa… Choć wszystko podpowiadało mi żeby zrobić na odwrót, to zaczęłam robić sweter
od zewnątrz do środka. Poczyniłam odpowiednie (?) przeliczenia, nabrałam oczka i zaczęłam
je przerabiać. Niepokoiło mnie tylko tempo znikania kolejnych motków Karismy… Kilka
razy przeliczałam założenia techniczne i spodziewany rozmiar swetra… Domówiłam
kolejne 10 motków Karismy… W 2/3 roboty dokręciłam kolejne metry kolorowego singla...
Skończyłam
plecki i … No właśnie. Cyc. Cyc na samym środku pleców. Do tego sweter wyszedł
dużo za duży (choć podobno oversizy są modne w tym sezonie ;) ).
I co? I nic :) Sprułam. Masochistycznie
kilka fotek wstawiam.
Ale temat kwadratowego
swetra na tym się nie zakończył, o nie. Moja determinacja była zbyt wielka. Prując
cyca od środka, zaczęłam jednocześnie robić drugi sweter. Teraz, jak od samego
początku podpowiadał rozum, od środka do zewnątrz, dodając oczka narzutami.
Swetra-dawcy ubywało, swetra-biorcy było coraz więcej. Dzięki ażurowi wyszedł
nieco inny od pierwowzoru, ale też mi się podoba. Jest bardzo
ciepły :)
Muszę jeszcze tylko przyszyć jakieś zatrzaski lub guziki. Ta dam - po blokowaniu:
Ufff, na całą tą zabawę z dzierganiem zeszły mi dwa miesiące. Ale nie żałuję :)