Jesteśmy już na półmetku wakacji, a w zasadzie to już lecą
nawet z górki. Niestety… W tym roku wakacje mijają bardzo spokojnie
(nareszcie!), co nie znaczy że leniwie lub powoli.
W końcu zrobiło się ciepło i pada nieco rzadziej. Z tyłu
głowy kołacze się jednak ciągle myśl, że nadchodzi zima. W piwnicy przybywa zapełnionych
słoików, zamrażarka wypełnia się mrożoną fasolką, cukinią i grzybami. Kto to
wie, co będzie, kto wie… Z ogórkami wzięłam już rozbrat, w planach jedynie
został sos pomidorowo-pieczarkowy (do mrożenia) oraz buraczki (w słoiki). Na
tym działalność domowej przetwórni w tym roku się zakończy. No może przetestuję
jeszcze przepis na grillowaną paprykę w oleju z octem…
Ogród został w zasadzie porzucony, wpadam tam tylko, żeby
zebrać co należy. Zdziczał do tego stopnia, że sójki i kosy poczuły się
całkowicie bezkarne i zjadają wszystkie owoce – borówki, maliny – które mają
kolor inny niż zielony. Do tego wczoraj pod płotem czmychnął rudy ogon, co źle
wróży również orzechom. Trzeba odzyskać kontrolę, bo żywizna za bardzo się rozbestwiła
;) Za broń pierwszej obrony posłużyła firanka od Najlepszej Teściowej rozwieszona
nad borówkami. Jest nadzieja.
Na froncie rękodzielniczym też się dzieje, i to szybciej niż
nadążam opisywać. Mimo bardzo ciepłych nocy wełniane skarpety, o których pisałam
ostatnio, cieszą się powodzeniem.
I tak ma być :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie dla spamu.
To moje podwórko.