No nareszcie ;) Trochę to zajęło, ale w tzw. międzyczasie miałam sporo innych zajęć, w tym również takich związanych z przerabianiem różnej maści (dosłownie) „skarbów z worka” :) Ale o tym innym razem.
Produkt finalny projektu jest już gotowy. Jeśli chodzi o
rozmiar, to niestety nie jest jakiś szczególnie imponujący – 67x34 cm.
Teraz trochę danych technicznych: w związku z tym, że
projekt w założeniu nie miał być duży, na osnowę użyłam resztek bawełnianego
kordonka otrzymanego w spadku po mamie (Kordonet 30), gęstość płochy 40
szczelin na 10 cm, przy czym osnowę przewlekałam w co drugą szczelinę.
Jak wiecie, przędze przeznaczone na projekt były różnej
grubości i – powiedziałabym – faktury ;) Z tej racji – po baaardzo dogłębnych
przemyśleniach i opanowaniu przemożonej chęci zastosowania bardziej fikuśnego
splotu – zdecydowałam się na splot płócienny, z wątkiem zakrywającym osnowę. Założyłam,
że skoro przędze sporo się od siebie różnią, trzeba sięgnąć po środki
najprostsze, tak aby różnice w jakości przędzy nie zdominowały tkaniny.
Od góry: korzeń farbownika lekarskiego, liście brzozy, kwiaty mniszka lekarskiego, łuski cebuli. |
Oczywiście nie obyło się bez błędów. Pierwszy objawił się
przy rozcinaniu nitek, którymi związałam motki farbowane łuskami cebuli oraz
liśćmi brzozy. Motki były dość grube, nitki zbyt ciasno związane… I barwnik w
te miejsca nie dotarł. Pozostały cztery jasne paski niezafarbowanej wełny. W
tkaninie dało to niezamierzony, ale dość ciekawy efekt melanżu :)
Drugie niedociągnięcie to nierówne brzegi. Nie stosuję
rozpinacza, a poszczególne przędze użyte do tkania różniły się elastycznością.
Widać to w gotowym wyrobie.
Wątek zakrywający osnowę. No nie do końca… Są miejsca, gdzie
osnowa jest widoczna. Przyczyny wg mnie są dwie: miejscami wątek jest zbyt
cienki, a słabsze dobijanie było spowodowane obawą przed skończeniem się przędzy
;) – a przecież paski musiały być w miarę jednakowej szerokości.
Sknociłam też nieco wykończenie, to jest podszycie brzegów.
Chciałam zastosować patent podejrzany tu, ale w momencie zdejmowania tkaniny z
krosna zorientowałam się, że źle zaczęłam – nie utkałam brzegu tak jak należy.
Lepiej późno niż później, jak to powiadają ;) W każdym razie – reszta
wykończenia poszła jak trzeba, użyłam kleju modelarskiego, igły i nitki. Tylko
brzeg jest nieco grubszy niż by mógł być.
I tym sposobem dotarłam do końca realizacji mojego projektu…
Teraz przede mną trochę papierkowej roboty, bo muszę jeszcze rozliczyć projekt.
Oczywiście na tym nie kończę mojej działalności
prząśniczo-tkackiej. Tym bardziej, że są już WAKACJE. Trójka Kochanych
Dzieciątek (ekhm..) sukcesywnie udaje się w kierunku wakacyjnego udania. A
zatem chata wolna i czasu nieco więcej. Może uda się trochę tego pędu wyhamować. Czego i Wam życzę :)
Gratuluję finiszu! Gotowy bieżnik prezentuje się bardzo ładnie.
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że mimo wyhamowania tak naprawdę dopiero teraz się zacznie :-D
Dziękuję! Na szczęście kolory wyszły dość ładne, więc trochę nadrabiają braki techniczne ;)
UsuńCudny, piekne ciepłe kolory takie moje :)
OdpowiedzUsuńTak, kolory wyszły ciekawe i rzeczywiście ładnie zgrały się ze sobą. Moim faworytem jest chyba pistacja z mniszka lekarskiego. Ostatnio farbowałam motek korzeniem szczawiu, wkrótce zdam relację co uzyskałam.
Usuń