W ramach urozmaicenia podczas tkania mojej „projektowej” tkaniny pofarbowałam kolejny motek.
Motek zaprawiony był tradycyjnie już ałunem (robię tak, że
jak już mam kilka uprzędzionych motków, to zaprawiam je hurtem podczas jednego
pichcenia, a potem sukcesywnie farbuję na różne kolory). Tym razem użyłam
pociętego korzenia szczawiu, w dość sporej ilości (tradycyjnie też nie ważyłam L
). Po godzinie gotowania kolor był mało ciekawy, przedłużyłam więc gotowanie do
około 3 godzin. Uzyskałam kolor bladoróżowy, delikatny. (Brązowy moteczek obok to inna historia).
Zrobiłam też eksperyment z wykorzystaniem kwitnącego
oregano, bo znalazłam informację, że cała roślina z zaprawą ałunową barwi wełnę
na kolor purpurowy. Może i tak, ale ja uzyskałam brudnożółty ;)
Najprawdopodobniej coś musiałam przekombinować. Albo nie miała to być kwitnąca
roślina, albo miała być dosłownie cała – z korzeniem. Nie wiem.
Dwa z Kochanych Dzieciątek wróciły już ze swoich wyjazdów
(tylko dlaczego tak szybko?). Jak się okazało, każde z nich miało małą przygodę
tkacko-prząśniczą, co mnie niepomiernie uradowało. Oczywiście Dzieciątka
zostały szczegółowo wypytane co i jak :)
Pierwsze z nich nawiedziło Biskupin. Dowiedziało się, jak
kiedyś przędziono na wrzecionie oraz na czym tkano. Były również małe warsztaty
– dzieciaki próbowały zabawy z wrzecionem oraz tkały krajki na bardkach. A oto
krajka Małego :)
Drugie z Dzieciątek było w Muzeum Beskidzkim w Wiśle.
Dowiedziało się tam m.in. że: „Owce strzyżono dwa razy do roku, potem wełnę
prano i czesano, a potem przędziono. Były też duuuuże krosna (przy mojej
glimakrowej Julce wszystkie są duże ;) ). I były przygotowane do pracy – miały
założoną osnowę i deseczkę na wątek”.
Niestety, żadne z dwóch Dzieciątek nie uważa za stosowne by
używać aparatu fotograficznego :/ A matka tak by sobie zdjęcia tego wszystkiego
pooglądała…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie dla spamu.
To moje podwórko.