Rzeczone
wyczyny miały miejsce na początku lipca (i w tym momencie utrwala nam się motyw
przewodni niniejszego bloga, czyli „Lepiej późno niż później” ;) ).
Do zamiany mojej
kuchni w farbiarnię przyczyniła się w głównej mierze pewna młoda osoba, która
zgłosiła się do mnie celem pofarbowania pół kilograma włóczki wełnianej na
kolor pasujący do innego pół kilograma włóczki, tak aby można było połączyć
obie nitki w jednym swetrze.
Moim celem
było pofarbowanie czegosięda, tak aby jakoś to wyglądało (w ramach
samokształcenia w rzemiośle domowego farbiarza).
Celem
trzeciej osoby z naszej trójki – Pana Wojtka, czyli osobistego Synusia nr
2 – było własnoręczne pofarbowanie włóczki, tak aby matka mogła poczynić z niej
nowy szaliczek na zimę.
Tyle
przynudzania, teraz efekty, czyli lecimy focie :)
|
Gość farbował włóczkę samodzielnie |
|
Po płukaniu |
|
Pan Wojtek w akcji |
|
Efekty pracy Pana Wojtka |
|
Do kompletu |
|
Fuksjowe bliźniaki mojej produkcji |
|
Wyszły też niebieskości z zieleniami |
|
Wcześniejszy nieudany eksperyment został przefarbowany |
|
Uprzędziona w pojedynczą nitkę czarnogłówka, ale o tym będzie kiedy indziej ;) |
Wow, gratulacje! Ten eksperyment swietnie Wam wyszedl! Ciekawa jestem ukladu kolorow w gotowym wyrobie :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Uprzędziona czarnogłówka już zamienia się w dzianinę ;)
OdpowiedzUsuńwszystko wygląda bardzo smakowicie :), a włóczka z czarnogłówki mnie urzekła
OdpowiedzUsuńMalina, jeżyna, jagody ;)
Usuń