Tak się porobiło, że w mieszkaniu taty musieliśmy
zlikwidować stare wykładziny z przedpokoju. Miały lat, eee… dziesiąt. Parkiet
pod nimi był w świetnym stanie i nie chcieliśmy żeby się zniszczył. W tej
sytuacji najbardziej oczywistym rozwiązaniem było własnoręczne wyprodukowanie
dywanika.
Z pomiarów wynikało, że jego długość musi wynosić około
3,5m, a szerokość 90cm. No ale co to za problem, nawet jeśli ma się krosno o
szerokości 65cm ;)
Dywan(ik) powstał na dwóch osnowach. Problemem, którego nie
przewidziałam było to, że nawijana tkanina mogła się na Julce nie zmieścić. Ot,
szczegół. Było bardzo ciasno… Ale jakoś się udało.
Powstał naprawdę spory kawał
dywanu, choć z powodu rozmiarów oraz mojego błędu przy przygotowaniu osnowy, a
później kolejnego w trakcie tkania ma pewne usterki, z powodu których nie można
go uznać za dzieło szczególnie udane.
Nie przewidziałam również jeszcze jednej rzeczy: dywan(ik)
nie zmieści się w pralce… I to jest najistotniejsza wada całego
przedsięwzięcia.
Dywan(ik) został uroczyście rozesłany i obfotografowany przy
aktywnym współudziale moich Panów, którym w tym miejscu chcę podziękować za
sesję zdjęciową. Ha! A nie mówiłam, że wrzucę Wasze fotki na bloga? :P
Jest po prostu świetny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńkawał dywanu! świetne ma kolory :)
OdpowiedzUsuńNawet zdążył się już udeptać ;)
UsuńTy tu takie rzeczy, a ja przegapiam! Dywanik (raczej zasługuje już na miano dywanu) piękny wyszedł.
OdpowiedzUsuńA Panowie Ci wybaczyli ten fotograficzny figiel? ;-)
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńPanowie byli całkowicie świadomi, czym skończą się ich żarty. Zaczęłam nawet podejrzewać, że wykorzystują mój blog celem lansu ;)