Przez etap fascynacji surowym runem owczym przechodziła
chyba większość przędzących osób. Jest to etap wymagający sporo pracy (i wody
;), i nie pozbawiony niespodzianek. Czasem największą z nich jest otwarcie
worka z podarowanym/kupionym runem :)
U mnie przygotowanie runa wyglądało tak.
Runo, które otrzymałam od pewnego Dżentelmena z Ogromną
Klasą Będącego Dyrektorem (takich już się dzisiaj niemal nie spotyka), pochodzi
z zarodowego stada merynosa polskiego w starym typie. Owce z tej hodowli nie
były utrzymywane z myślą o pozyskiwaniu z nich wełny.
Dostałam runo z kilku owiec. Zakasałam więc rękawy i
przystąpiłam do jego segregowania.
Oddzieliłam partie o włosie bardzo krótkim (czyli te
pochodzące głównie z brzucha i nóg) oraz najmocniej zanieczyszczone. Niestety większość mojego skarbu miała dość krótki włos. Do
tego niektóre z owieczek ewidentnie były brudaskami :)
Były też fragmenty
całkiem, całkiem ładne (choć również krótkie), z pięknymi karbikami.
Z partii o dłuższym włosie zaczęłam wybierać
zanieczyszczenia oraz krótkie kępki włosów zwane przystrzyżeniami (to te kulki na zdjęciu).
Przebieranie
mocno zanieczyszczonego runa jest żmudne i zajmuje sporo czasu, ale im
dokładniej się to zrobi, tym lepiej. Każdy pozostawiony paproch czy
przystrzyżenie ma potem odbicie (dosłownie) w przędzy.
Niektóre końcówki włosów były tak pozlepiane, że zwyczajnie
odcięłam je nożyczkami. Stwierdziłam, że nawet jeśli uda mi się je rozkleić i
doprać, to i tak będą mocno zniszczone przez amoniak.
Przebranie runo trafiło do worka w oczekiwaniu na pranie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie dla spamu.
To moje podwórko.